Jak nie utonąć na rynku pracy? Krótki poradnik humanisty i nie tylko.
Czy studia humanistyczne mają sens? Ile „humanista” jest dziś warty na rynku pracy? Po co mi tak naprawdę te studia? Rzeczywiście, nie żyjemy w czasach, które są nam, humanistom, przychylne jeżeli chodzi o wybór ścieżki zawodowej. Przesyt legitymujących się dyplomem ukończenia uczelni wyższej w każdej możliwej dziedzinie sprawia, że od dłuższego czasu panuje przeświadczenie, iż w cenie są przede wszystkim kompetencje twarde, które można zważyć, zmierzyć i potwierdzić na koniec certyfikatem. Mimo to chciałabym, żeby zwietrzały już mit sprzedawcy frytek z tytułem magistra przestał przesłaniać rzeczywisty potencjał filologów, socjologów, politologów czy kulturoznawców. Nie jesteśmy wartościowi w mniejszym stopniu niż absolwenci kierunków ścisłych. Naszą wartość określa się po prostu z nieco innej perspektywy, a to czy posiadane wykształcenie będzie dla pracodawcy atutem, zależy w dużej mierze od nas samych, tego jak je przedstawimy i wykorzystamy podczas poszukiwania swojego miejsca.
Po pierwsze – rozejrzyj się dookoła
Podstawowym problemem większości humanistów jest to, że dziś już (lub w ogóle) praktycznie nie istnieje zawód, który przystawałby ściśle do kierunku studiów, który ukończyli. Pomijając na przykład nauczycieli, psychologów, tłumaczy, dla których zawsze znajdzie się coś związanego z ich profesją, większość z nas zostaje wrzucona do worka, gdzie na próżno jest szukać propozycji pracy na stanowisku z konkretnym wskazaniem: „Absolwent studiów humanistycznych”. Sektory i instytucje, takie jak: kultura, media, rynek wydawniczy, placówki wychowawczo-opiekuńcze, organizacje społeczne, itd., w obrębie których teoretycznie powinniśmy się poruszać się z dużą swobodą, stanowią często niszę ze względu na dostępność jedynie kilku etatów. Jednak, mając już za sobą pierwsze doświadczenia, mogę śmiało stwierdzić, że rynek pracy jest, wbrew pozorom, mocno zdywersyfikowany pod względem zapotrzebowania. Rozwój korporacji i startupów, a wraz z nimi obszarów takich jak human resourcesczy szeroko pojęty marketing i public relations, dostarcza wielu miejsc dla niezdefiniowanych konkretnie pod względem wykształcenia kandydatów. Pracodawcy stawiają na umiejętności, elastyczność, chłonność czy doświadczenie. Nie oznacza to jednak, że dyplom ukończenia studiów traci na wartości. Przeciwnie – staje się dodatkowym atutem, zwłaszcza w przypadku, kiedy znajdujesz się dopiero na początku swojej drogi i nie masz bogatego doświadczenia zawodowego ani długiej listy przebytych szkoleń.
Umiejętności – coś więcej niż prawo jazdy kategorii B
Obsługa pakietu Microsoft Office, prawo jazdy kategorii B, znajomość języka angielskiego – dobrze znana wszystkim rekruterom triada, która pojawia się w dokumentach aplikacyjnych większości szukających pracy. Czy te atuty nie mają dziś znaczenia? Przecież to umiejętności twarde! Pewnie mają, ale nikogo już nie ujmują. Są rozpatrywane w kategoriach podstawowego minimum. Posługiwanie się angielskim na poziomie B2 dotyczy każdego, kto ukończył szkołę średnią. Posiadanie prawa jazdy to element istotny dla pracodawcy tylko i wyłącznie w ramach konkretnego stanowiska, którego sprawowanie wymaga mobilności. Korzystanie z Worda i Excela? Bądźmy poważni, żyjemy w XXI wieku. Dziś wymaga się od nas więcej. Pytanie brzmi: czego? Chociażby posiadania niesławnych umiejętności miękkich. Zdolność szybkiego uczenia się czy elastyczność jest naprawdę szalenie pożądana. Oczywiście samo umieszczenie takich fraz w CV to za mało. Muszą one mieć jakieś poparcie zanim ktoś zdąży się na nas poznać. Jak to udowodnić? Zamiast pisać wprost o „wysoko rozwiniętych zdolnościach interpersonalnych i organizacyjnych”, lepiej zadbać o to, żeby móc posłużyć się w swoim CV konkretnymi przykładami działalności, na podstawie których można wywnioskować, że dany kandydat takie zdolności faktycznie posiada.
Gdzie są w tym wszystkim studia? To bardzo trudne pytanie, ale skoro już wiemy, ze kierunki humanistyczne rzadko służą do nauki zawodu, skupmy się na tym, co nasze wykształcenie wyższe może o nas powiedzieć rekruterowi. Co prawda powszechny dostęp do edukacji na wyższym szczeblu wpływa na obniżenie rangi faktu ukończenia studiów, jednak na starcie, kiedy nie mamy innego punktu zaczepienia, to spory plus. Dyplom uczelni wyższej, w mniejszym lub większym stopniu, jeszcze długo będzie dowodem determinacji i chęci rozwoju. Warto zastanowić się nad tym, czy kilka lat studiowania nie pozwoliło przypadkiem na wyszlifowanie jakichś umiejętności. Pisanie? Świetnie. Ciekawe warsztaty? Pierwsza pozycja w rubryce „Szkolenia”. Dwa kierunki? Warto to wyeksponować, wszechstronność zawsze jest w cenie. Praktyki w ramach zajęć? Koniecznie na samej górze w przypadku skąpego doświadczenia zawodowego lub jego braku.
Podczas pierwszych prób rozglądania się na rynku pracy za swoim miejscem zauważyłam, że tendencja dotycząca humanistów i miejsc ich zatrudnienia się odwraca. Wygląda na to, że w ostatnich latach pracodawcy zauważyli, iż absolwent studiów humanistycznych ma do zaoferowania nie tylko szerokie horyzonty, lecz także potrafi się dużo nauczyć. W związku z tym, nie warto wątpić w sens studiowania. Lepiej po prostu wyjść czasem poza obręb rutynowych obowiązków i poszukać czegoś jeszcze.
Rubryka widmo, czyli „doświadczenie zawodowe” w CV studenta
Doświadczenie zawodowe po pięciu latach studiów? Absurd i szaleństwo. Trochę tak, ale też trochę nie. Często zapominamy, że życie studenckie ma dwie strony. Jedna to ta cudowna, mityczna, kolorowa i niezapomniana. Druga natomiast jest przyziemną koniecznością zmierzenia się nie tylko z samodzielnym praniem skarpetek, ale też zaplanowaniem przyszłości. Studia – czy tego chcemy, czy nie – to niestety preludium tej pełnej dorosłości. Warto już wtedy zwrócić uwagę, że to, co zrobimy na tym etapie życia, będzie rzutowało na kolejny.
Wymaganie od świeżo upieczonego absolwenta doświadczenia w danym zawodzie jest niedorzeczne, jasna sprawa. Jednak wcale nie musimy, szukając pierwszego poważnego zajęcia, świecić przed pracodawcą pustym CV. Środowiska akademickie i studenckie, podobnie jak branże zawodowe, rządzą się własnymi prawami, mają swoje zakamarki, struktury, przestrzeń i sposoby komunikowania się. Dlaczego by tego nie wykorzystać? Przynależność do koła naukowego, stowarzyszenia, samorządu będzie dla potencjalnego pracodawcy dużym atutem. W organizacjach tego typu można często z dużym powodzeniem rozwijać umiejętności zarówno miękkie, jak i twarde z zakresu różnych dziedzin. Kolejnym substytutem aktywności zawodowej może być działalność w ramach wolontariatu. Instytucje publiczne i prywatne, firmy duże i małe, festiwale…wszędzie tam zawsze, ale to zawsze są potrzebni wolontariusze. Taka pozycja w CV jest przydatna podwójnie: buduje doświadczenie, ale przede wszystkim daje obraz konkretnej postawy – realnego zaangażowania oraz chęci. Nie każdy posiada gotowość, aby dawać coś z siebie w ramach działalności non profit.
Element studenckiego uniwersum, na który często spogląda się lekceważąco, to praktyki. Te znienawidzone 160 godzin do odbębnienia, pokwitowane świstkiem z pieczątką. Niestety, czas na nie poświęcony może okazać się cenny nie tylko ze względu na wpis do CV. Jasne, nie każdy może uniknąć „parzenia kawy”, zwłaszcza jeżeli praktyki organizowane są przez uczelnię, a studenci taśmowo przydzielani do jednego działu w jednostce współpracującej. Skoro konieczność ich zaliczenia i tak jest obowiązkowa, to dlaczego nie wziąć sprawy w swoje ręce i nie poszukać możliwości zdobycia doświadczenia zawodowego na własną rękę i poniekąd własnych warunkach? Na ogół to tylko kwestia przysłowiowego papierka wydawanego w sekretariacie, pozwolenie uprawniające do zwrócenia się o możliwość bezpłatnej aktywności niemal wszędzie. Warto postawić wtedy na interesujący nas obszar, wybrać samodzielnie firmę czy instytucję, przedstawić zakres swoich zainteresowań opiekunom praktyk. Wniknięcie w struktury jakiejś przestrzeni zawodowej to już połowa sukcesu. Umożliwia nie tylko docieranie metodą prób i błędów do tego, czym chcielibyśmy się zajmować, ale także poznanie środowiska, nawiązanie kontaktów czy w końcu zaznaczenie własnej obecności pośród potencjalnych pracodawców.
Szkoły wyższe często oferują także, w ramach centrów jakości kształcenia i rozwoju, pakiety darmowych szkoleń dla studentów, głównie z zakresu umiejętności miękkich. „Jak to, nic nie słyszałem!”. Nic dziwnego, na ogół nie są zbyt dobrze rozpromowane, a poza tym, kto czyta uczelniany mailing? Warto wobec tego mieć w pamięci, że istnieją tak zwane „biura karier”, które, choć czasem nie posiadają gigantycznego zasięgu, mają za zadanie wspomagać studentów i absolwentów danej uczelni poprzez publikowanie ofert pracy, staży, doradztwo zawodowe. Ostatnimi czasy polskie uczelnie nieco wzięły sobie za punkt honoru zwiększanie kwalifikacji, a przez to szans swoich studentów na rynku pracy, dlatego warto sprawdzić ten trop.
Nie śpij!
Jedna z największych przyczyn bezrobocia? Brak wyobraźni. Taka teza brzmi zadziornie i nieco abstrakcyjnie, ale czy nie prawdziwie? Statystyki statystykami, rynek pracy faktycznie nie stoi morzem wolnych etatów, ale każdy, kto szukał i starał się chociaż minimalnie wie, że ofert pracy jest mnóstwo. Trzeba tylko umieć i chcieć odsiać ziarna od plew i przede wszystkim...nie przespać pięciu lat studiów! Niestety, szukanie pracy w przypadku świeżo upieczonego absolwenta, który z uporem maniaka sądzi, że jego dyplom to przepustka do kariery, najczęściej kończy się dziś klęską. Dlaczego? Bo są nas dziesiątki tysięcy, a miejsc pracy wielokrotnie mniej, stąd wniosek, że trzeba się czymś wyróżnić. Ponadto, pierwsza praca to zazwyczaj szereg rozczarowań i gorzka lekcja. Dlatego naprawdę im szybciej postanowimy podjąć jakąś aktywność zarobkową, tym lepiej. Doskonale wiem, że łączenie studiów i pracy to przedsięwzięcie karkołomne, jednak bez dwóch zdań niezwykle opłacalne, nie tylko ze względów materialnych. Szybkie zetknięcie się z tym, co czeka nas i tak za kilka lat, pozwala zawczasu wykształcić sobie pewną samoświadomość dotyczącą wyborów i preferencji zawodowych, mocnych stron i obszarów, których wolelibyśmy w przyszłości unikać. Późniejsze spotkanie z rzeczywistością staje się też o tyle łatwiejsze, że nagła konieczność spędzania w pracy 5 dni w tygodniu po osiem godzin codziennie oraz inne obowiązki nie wydają się być absurdem, który przytłacza i odbiera chęć do jakichkolwiek starań. Chociaż podjęcie każdego rodzaju pracy to dobry pomysł, osobiście uważam, że najlepiej już od pierwszych lat wybierać, w miarę możliwości, zajęcia znajdujące się w obszarze naszych potencjalnych zainteresowań zawodowych. Studia nie są po to, żeby nauczyć nas jak pracować, za to doskonale nadają się do tego staże. Taki angaż to wciąż trochę życiowe wagary, co dla studenta jest zbawienne. Często można go realizować w określonym wymiarze godzin, przymyka się jeszcze wtedy oko na nasze wpadki, ale z drugiej strony dowiadujemy się wszystkiego, co niezbędne o danym miejscu i charakterze pracy. Długo sądziłam, że staże, zwłaszcza te bezpłatne, są po to, żeby wyzyskać studentów. Być może zdarzają się takie kwiatki, jednak wspomagani wspomnianą już wyobraźnią, wprost nie powinniśmy nie zauważyć, że to przede wszystkim pomoc w znalezieniu drogi. Niewiążące doświadczenie w trybie instant pomocne na starcie jak znajomość trzech języków, a często także początek kariery zawodowej!